piątek, 19 grudnia 2014

Zaczynam nowe życie

Największy banał!- powie większość Pań, ale to, że „czas leczy rany”, to naprawdę najświętsza prawda. Na początku zawsze jest ciężko i każdy potrzebuje innej ilości czasu aby wrócić do siebie, ale wcześniej czy później każdemu się to uda.
Zdjęcie wykonał graur codrin
Od nas samych zależy jak długo to potrwa. Po prostu- im szybciej się z rozstaniem pogodzimy i ruszymy dalej, tym szybciej ból minie. W większości przypadków nie trwa to dłużej niż rok. Kolejne lata to już „nowe” życie. Na nim powinnyśmy się teraz koncentrować, nie roztrząsać przeszłości- nie ma sensu! Mamy szanse na rozwój, na spróbowanie rzeczy na które wcześniej nie miałyśmy czasu czy odwagi. Poświęćmy dosłownie chwile na przeanalizowanie starego związku, wyciągnięcie wniosków, poukładanie myśli. Warto pogadać z przyjaciółką, kimś z rodziny, po prostu kimś bliskim. Ważne, aby z siebie wszystko wyrzucić, „oczyścić się”, a nie się nad sobą użalać, powtarzać w kółko to samo, tkwić w miejscu. Nie podsycaj negatywnych emocji, pozbądź się ich. Zwykła rozmowa może zdziałać cuda. Pustka która w nas zostaje jest naturalna i zrozumiała, ale nie możemy dać się jej pochłonąć. Ruszajmy dalej, bo czas ucieka!

2 komentarze:

Unknown pisze...

To prawda, że czas leczy rany. Ja też miałam ciężkie rozstanie i jeszcze trudniejszy rozwód. Nie wiem, jakbym to przetrwała, gdyby nie moja kancelaria prawna. Wrocław na całe szczęście ma wielu świetnych prawników. Dziś staram się nie myśleć o tym co było i dać szanse rozkwitnąć nowej miłości...

Unknown pisze...

A co jeśli partner za wszystko co sie dzialo obwinia tylko Ciebie,,,
rozstalismy sie nie dawno...Przez pierwsze miesiace nie potrafilam sie w nim zakochac przez wczesniejsze doswiadczenia... on byl jak ksiaze z bajki! nikt nigdy nie robil dla mnie takich rzeczy jak on.. a gdy juz go pokochalam...zamienil sie w żabe.Cala swoja energie skupilam na nim , zrobilam sie chorobliwie zazdrosna z czasem przejal ta zazdrosc..juz nie dbal tak o mnie jak kiedys. Starcilam prace on skupil sie na swojej, ale wspieral mnie.. do czasu.. z kazdym tygodniem bylo coraz gorzej...nagle przestal miec czas dla mnie...jak zwracalam mu uwage on zawsze odwracal kota ogonem.. nie potrafil przepraszac za nic bo "wiedzial co robi zle" . Zaczelo sie wytykanie..ze on pracuje a ja nic nie robie tylko jestem ksiezniczka ktora siedzi w domu...klocilismy sie codziennie! nie potrafilam mu niczego uswiadomic...wstawal rano, wracal wieczorem i pisal smsy z kolegami.. w ciagu dnia krzyczal na mnie ze ja pisze do niego a on nie ma czasu , mialam dzwonic jak czegos chce. jak dzwonilam on byl wiecznie wsciekly i nie mial czasu.. wiec przestalam dzwonic....ratujac co sie da, robilam dla niego wszyskto co moglam!!!zaplanowalam romantyczny obiad na umowiona godzine a on napisal pol godziny po czasie smsa ze juz wychodzi z pracy... po czym przyszedl po 2 godzinach.Chcial uprawiac seks.. ale przez to jak mnie ranil ja nie bylam w stanie!wiec sie obrazal.Napisalam mu maila bo kazda rozmowa konczyla sie tak samo..klotnia, w czym problem a on nawet nie odpisal.Wieczorem poszlam ze znajoma do jego pracy a on siedzial z jakas "Pania" mial jakies spotkanie wiec nie podchodzilam..siedzialysmy tam przez godzine a on nawet nie podszedl mimo ze wstalal pare razy...pozniej napisal smsa czy jestem w domu wiec nie pozostalam mu dluzna i napiaslam jak on mi zawsze ze to bez znaczenia, odpowiedzial ze on idzie spac do hotelu... i nie wrocil na noc!!to mnie przeroslo.. upilam sie w samotnosci i puscilam pare wiazanek w jego strone... rano bylo mi zle z tym.. wiec przeprosilam za wyzwiska a on stwierdzil ze ma dosc byc czyjac szmata , jak zwykle zero poczucia winy ...odeszlam... on nawet nie napisal ,,,nie mamy ze soba kontaktu..dlaczego czuje sie tak okropnie? jakby to wszystko bylo naprawde moja wina?moze jest? moze faktycznie jestem taka beznadziejna i wszystko tylko psuje...